wtorek, 30 grudnia 2008

World Flag Records CREW

Ta plastyczna wizja, autorstwa Bogdana Kiwaka pokazuje ekipę WFR i wiele aspektów naszej pracy... Ekipa Flagi Świata to (od lewej) : Mirek Badura - doskonały w terenowych akcjach typu "field recordings" i "sound walk" oraz wielki talent elektromechaniczny : wie jaki drucik z jakim należy połączyć aby "działało". Na focie uchwycony w akcji rejestrowania brzmienia mofety w okolicach Muszyny. Dalej trudno nie zauważyć Kotsi Abury, która dyskretnie zawiaduje WSZYSTKIM (jak widać w dolnym prawym rogu kolażu). Dalej to ja - Marek Styczyński, grający na bułgarskim flecie kaval w Alpach Julijskich... i na fujarze pasterskiej ze Słowacji w Krakowie. Z mojej prawej jest Piotr Pietrzak w NS Studio, czyli w robocie (za konsoletą!) i tajemniczo uśmiechnięty Bogdan Kiwak w czapce, którą kupił sobie podczas naszej wyprawy w Piryn w Bułgarii. Piryn, z naszym ulubionym szczytem Vihren widac w tle "wizji". Bogdan to oczywiście "oprawca" plastyczny WFR i fotografik. Anna Nacher w trzech postaciach zajmuje lewy dolny kwartał i pokazuje różne gitary i mini harmonium. Te trzy postaci to jedynie "przykrywka" dla prawdziwej działalności Pani doktor. W błękitnej koszulce z Kalifornii to znowu ja, tym razem gram na muszli (koncha) na Korsyce... Całość zamyka Piotr za stołem mikserskim i komputerem podczas nagrywania naszego koncertu w ...Beskidzie Sądeckim. Na monitorze widać graficzne przedstawienie fragmentu nagrania tzw. Sopatowiec Session ! Jeżeli uda się Wam zapamiętać melodię z monitora to sobie sprawdzicie jak wyjdzie płyta, czy czasem nie oszukujemy...
Mam nadzieję, że wizja Bogdana urozmaici czytanie opisów kolejnych naszych wydawnictw i zwróci Waszą uwagę na to, że podstawą naszej niełatwej pracy i niezrozumiałych powodów podejmowania się jej, jest to co opisałem na innym blogu we wpisie pt. "No i po nowiu" czyli tzw. "frajda" = przyjemność. Poza bogatą sferą dźwięków płynie ona także z kontaktów i pracy z niebanalną ekipą.

poniedziałek, 29 grudnia 2008

DIDJERIDU w muzyce nietradycyjnej


Didjeridu to intrygująca trąba Aborygenów. Wykonywana jest przez ludzi w kooperacji ... z termitami i pochodzi właściwie z części Australii, a konkretnie z Ziemi Arnhema, gdzie rosną odpowiednie gatunki eukaliptusa. Podobnie jak fujara pasterska, a wcześniej flet shakuhachi, sitar i tabla, została "odkryta" dla całego świata przez "nowe plemiona" wędrujące po całym świecie i bez oporów (ale z szacunkiem) włączające niezwykłe instrumenty do muzyki rave, techno, eksperymentalnego rocka, nowego jazzu itd. itd. Wielu ludzi oskarża to zjawisko o naiwność, brak szacunku, dyletantyzm... Jest wiele prawdy w tych oskarżeniach ale czyż dla kultury (także muzycznej) nie ważniejsze jest przywracanie do życia zapomnianych lub nieznanych instrumentów? Z "poważnego" leżenia w muzeach nic nie wynika i także naiwnością jest sądzić, że takie podejście ma jakiś wpływ na współczesną kulturę. A didjeridu jest instrumentem, którego się nie zapomina! Technika gry (a szczególnie jedna z nich; z zastosowaniem tzw. oddechu kołowego) i wibracje pełne alikwotów, zjednały temu instrumentowi wielu wiernych zwolenników. W samej Australii didjeridu także stało się nagle (! bo od tysięcy lat...) popularne poza miejscami gdzie naturalnie można go znaleźć (wyjedzone przez termity pnie wydają inny rodzaj dźwięku przy uderzaniu kijem... i tak się "zbiera" prefabrykaty do wyrobu trąb) i gdzie ciągle żyją wprawni budowniczowie.
W mojej muzyce stosuję czasami didjeridu i mam bardzo piękne trąby wykonane w Australii. Na płycie znajdziecie 7 utworów z didjeridu, wybranych z 6 albumów wydanych w USA i Polsce.
Obok didjeridu użyto w nagraniach także dfrewnianych klaskawek i czuringi, także oryginalnych i australijskich. Klaskawki to dwa patyki z twardego drewna, którymi stuka się o siebie wydobywając wysoki, krótki dźwięk. Czuringa (stosowałem dwie czuringi wykonane dla mnie przez Aborygenów znających ich los w moich rękach!), to : "...prototyp duszy zewnętrznej... najświętszy i najważniejszy, w całym świecie przedmiot... główny instrument skuteczności działań magicznych...." w : Bronisław Malinowski w "Mit,magia, religia" PWN W-wa 1990, s. 130. Moje czuringi to kawałki drewna ozdobione symbolami zwierząt totemicznych klanu wykonawców (tropy strusia oraz ryba). Wprawione w ruch na kawałku sznurka wydają warczący dźwięk, od którego pochodzi polska nazwa : warkotka.
Płyta ma blisko 43 minuty długości i jest pięknie ozdobiona fotografiami moich trąb i detalami ich zdobienia. Pracując z didjeridu odkryłem, że dźwięk tej trąby w części odpowiada głosom fok szarych z Bałtyku! Dzięki temu udało sie nam nagrać dwie "morskie" płyty z takim właśnie eksperymentowaniem.

niedziela, 28 grudnia 2008

FUJARA DETWIAŃSKA w muzyce nietradycyjnej


Płyta jest złożona z 7 utworów pochodzących z 6 różnych albumów (!) nagranych pomiędzy rokiem 1998 a 2007 rokiem, wydanych w USA i Polsce. Wszystkie te nagrania łączy niezwykły instrument, którym interesuje się od dwudziestu lat ; to fujara pasterska z Detwy na Słowacji.
Pierwotnie ten wielki flet (spotykałem instrumenty długie na 2,10 m !), na którym gra się trzymając go pionowo(!) pojawił się kilkaset lat temu w okolicach Poljany, wielkiej góry pochodzenia wulkanicznego w środkowej Słowacji. Rejon ten zamieszkują Podpolanie (jak nietrudno wydedukować...), a ich Góra z torfowiskiem powstałym w dawnym kraterze, chroniona jest parkiem krajobrazowym. Pasterska kultura tego regionu jest niezwykle interesująca i wiąże się z niegdysiejszym napływem Wołochów ale także z historycznym zjawiskiem "odchodzenia w góry", co wiązało się z obroną przed najazdami tureckimi. Pod wpływem tych czynników w rejonie Poljany zachowały się stare obyczaje, niezwykle oryginalne instrumenty i tradycje muzyczne. Unikalny strój i zwyczaj noszenia przez mężczyzn długich włosów splecionych w kilka warkoczy, dopełnia obrazu Podpolanów. Stolicą tego regionu jest wieś Detwa (Dietva) gdzie odbywa się latem wielki festiwal folklorystyczny i gdzie można kupić fujary wykonywane w tradycyjny sposób.
Fujara jest fletem unikalnym na skale światową i strażnikiem tradycji karpackiej muzyki kontemplacyjnej. Zawsze służyła do indywidualnego muzykowania i nie była instrumentem "rozrywkowym", do akompaniowania tańcom i zabawie. Główna część instrumentu wykonana jest z jednego kawałka drewna bzu czarnego i bywa ręcznie zdobiona. Fujara pasterska staje się tzw. osobistym instrumentem ( "intimny nastroj"), który towarzyszył właścicielowi często do końca życia.
Fujara ma jedynie trzy otwory palcowe i w grze na niej stosuje się tzw. przedęcia i dźwięki alikwotowe. Te ostatnie uzyskuje się we wstępie do gry, stosując krótką prezentację możliwości instrumentu ( i muzyka...) czyli tzw. "rozfuk". Prawidłowe wydobywanie dźwięku, właściwa intonacja i pewność techniki określana bywa gwarowym "fuko mu". Każdy adept gry na fujarze, chciałby usłyszeć to : "fuko mu" od słowackich wykonawców.
Fujara jest częścią kompleksu kulturowego, zbudowanego wokół bzu czarnego (Sambucus nigra), niewielkiego drzewa owianego starymi legendami i mitami, z którego wyrabia się w Europie kilkanaście różnych instrumentów muzycznych, ale także lekarstw i przetworów domowych. Dobierając utwory na płytę, starałem się pokazać różne możliwości fujary detwiańskiej, poza muzyka tradycyjną. Niezwykłe brzmienie instrumentu doskonale broni się w nagraniach oscylujących wokół nowego jazzu, elektronicznej muzyki kontemplacyjnej i eksperymentalnej. Użycie tego pięknego instrumentu w nagraniach płytowych ale także podczas naszych koncertów w USA, Szwecji, Francji, Niemczech, Szwajcarii i wielu innych krajach zainteresowało słuchaczy i fujara pasterska stała się dla nich odkryciem, podobnie jak kiedyś japoński flet shakuhachi czy trąba Aborygenów - didjeridu. Unikalność fletu z Poljany została doceniona i fujara pasterska znalazła się kilka lat temu na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO.
Ucząc się fujary odwiedzałem Detwę, wchodziłem na szczyt Poljany, miałem też możliwość słuchania gry muzyków tradycyjnych oraz setek nagrań. Ze względu na szacunek i miejsce fujary pasterskiej jakie zajmuje w kulturze Słowaków, proponuje jedynie poszerzenie zastosowania tego instrumentu, w zgodzie z jego pierwotnym przeznaczeniem : indywidualną i bardzo osobistą kontemplacją dźwięku.
Płyta ma aż 51 minut i wszystkie nagrania są zrealizowane w studiu. Czysto akustyczne nagrania improwizacji na fujarę pasterska solo wydaliśmy na płycie pt. Korsyka, której opis znajdziecie na tym blogu.
Bogdan Kiwak użył swoich fotografii kwiatów i owoców bzu czarnego oraz mojej kolekcji fujar pasterskich, którą prezentuję obok już nieistniejącej Galerii "Stary Dom" w Nowym Sączu. Istnieje także film video pt. "Droga do Detwy", który pokazuje naszą wyprawę po fujary pasterskie i pewnie zostanie udostępniony w formie "flagowego" dvd.
Zważywszy na to, ile drzwi na Słowacji otwarła mi moja fascynacja fujarą pasterską i ile przyjaźni zawdzięczam odwadze w jej popularyzacji, muszę potwierdzić jej magiczne działanie.

sobota, 27 grudnia 2008

ANNA NACHER : WORKSHOPS Vol.1


Od czasu do czasu Ania prowadzi warsztaty i nazywają się od czasu do czasu - Odzyskać głos. Nie jest to nauka śpiewu, nie jest to umuzykalnienie dla początkujących ale wspólna praca z emocjami i innymi barierami jakie pojawiają się w chwili kiedy chcemy swobodnie operować naszym głosem : krzyczeć, śpiewać, mówić, lamentować i szeptać. Wszyscy tego potrzebujemy i wszyscy mamy mniejsze lub większe problemy. Bywa, że część zajęć prowadzimy razem i do warsztatu Ani dodajemy kreatywne zabawy z instrumentami i inne elementy. Warsztaty Ani powstały z Jej własnych potrzeb i doświadczeń i są bardzo osobistą i bezpośrednią formą. Dla przybliżenia tego co na warsztatach się dzieje wybrałem kilka fragmentów zajęć nagranych podczas sesji w Słowenii (Festiwal Sajeta) oraz w karpackim ośrodku Sopatowiec w Beskidzie Sądeckim, a także podczas warsztatu prowadzonego przez nas na Kaszubach.
Na płycie znajdziecie 9 fragmentów naszych warsztatów, które słucha się całkiem dobrze i są one wynikiem intensywnych zajęć. Rejestracje te są także przykładem na to, że aby "odzyskać głos" powinniśmy zacząć od uważnego słuchania siebie i innych. To naprawdę niesamowite jak grupa różnych ludzi zaczyna pracowac razem i jakie daje to wyniki, także w sensie muzycznym. Warsztaty Ani trwają od kilku godzin (w wersji mini) do tygodnia. Idealny czas, to 3-4 dni zajęć. Takie warsztaty są normą w ramach Festiwalu Sajeta w słoweńskim Tolminie, gdzie Ania pracuje od kilku lat z grupą wspaniałych ludzi ale także w Sopatowcu. Płyta ma zatem także wymiar dokumentacyjny. Starałem się wybrać te fragmenty warsztatów, które są bardzo bliskie naszej własnej muzyce nagrywanej w ramach Karpat Magicznych lub mojego projektu Cybertotem.
Płyta nosi numer katalogowy 012 i wyprodukowaliśmy ją w 2006 roku. Na kopercie i samej płycie Bogdan Kiwak umieścił swoje fotografie z warsztatów Ani jakie wykonał w Tolminie (Sajeta Fest. 2006), główną fotę na okładce wykonałem w 2005 roku i znajduje się na niej "grupa tolmińska". Na YouTube można znaleźć fragment video z "delavnicy" (warsztatu) Ani podczas prezentacji w Tolminie, w sierpniu 2008.

wtorek, 23 grudnia 2008

Mt. Shasta Tour - USA 2006


Płyta ma ok. 42 min i jest częścią nagrań naszych koncertów "na żywo" jakie zagraliśmy w kilku niezależnych rozgłośniach radiowych. Te ważne "grania" były częścią naszej trasy koncertowej po USA w 2006 roku, nazwanej "Mt. Shasta Tour." Shasta to nazwa wielkiej góry (ok. 4000 m n.p.m.) położonej na granicy Oregonu, która dzieli nazwę z jednym z ludów indiańskich zajmujących ten region. Stała się dla nas symbolicznym celem długiej podróży i obiecywaliśmy sobie wejście na jej grzbiet, mieliśmy też pewien osobisty plan, który zrealizowaliśmy jednak później i z Gerlachem w tle... Niezależne radia w USA to jest coś zupełnie innego niż komercyjne stacje bombardujące "nowościami" i przejętym przez korporacje językiem alternatywy. Pierwszy koncert jaki daliśmy podczas tej trasy to było radiowe "granie" w naszym ulubionym WFMU Free Form Radio w New Jersey NY. To była druga nasza wizyta w tym legendarnym radiu, które ma już niezłą kolekcję naszych nagrań. Mała kamieniczka zajmowana przez radio to wpływowy ośrodek niezależnej muzyki w USA ale także, poprzez internet, na świecie. Nasze pojawienie się w WFMU było jednocześnie potwierdzeniem naszej obecności w USA (wizy!) i udziału w festiwalu TERRASTOCK, który był obok trasy najważniejszym celem naszej wyprawy "za wielką wodę". Nasz koncert podczas Terrastock'u był, jak inne, transmitowany (streaming) internetowo "na żywo" przez to właśnie radio. Nagrania w radiu zrealizował Dan Gaeta i na płytce znajdziecie 2 z nich.
Na koniec trasy w 2006 roku (po ekscytującym pobycie w Kaliforni i koncertach w klubach, schronie przeciw atomowym ale także radiowym) zagraliśmy w uczelnianym radiu WNUR Chicago Sound Experiment. Te nagrania zrealizował Mike Corsa i możecie posłuchać jego pracy ( i naszej...) w 4 utworach. Całą trasę "Mt. Shasta" zakończyliśmy w Nowym Jorku, koncertem w klubie "Tonic" (już nie istniejącym w tamtym miejscu). Wiele wpisów z wiosennej trasy w USA, w tym kilka naprawdę barwnych z Kalifornii, znajdziecie na moim blogu.
Flagowa płyta o numerze katalogowym 011, ma kilka ciekawostek plastycznych. Bogdan Kiwak zamieścił rysunek z serwetki jaki popełnił Larry Rodriquez, nerwowo bazgrając podczas przygotowań do naszego koncertu w Seattle. Na innej serwetce, tym razem firmowej Southwest Airlines ( lataliśmy tymi liniami po całych Stanach i niejedną taką serwetką zgniotłem ze strachu przy kowbojskich startach i lądowaniach), która ozdobiona jest schematyczną mapą USA, wyrysowałem czerwoną linią przebieg "Mt.Shasta Tour" i Bogdan to pięknie zreprodukował na wewnętrznej wkładce. Okładkę płyty stanowi barwna reprodukcja detalu z kręgu sztuki Indian z rejonu Seattle. Plastyczną "oprawę" uzupełniają dwie fotografie : jedna z Anią i jej "dużą" gitarą na korytarzu radia w Kalifornii oraz druga, gdzie jesteśmy razem podczas koncertu... we Wrocławiu (po powrocie z USA). Ważną częścią naszej trasy stała się płyta "Mirrors" wydana po powrocie i nagrana częściowo w podróży. Trasa jest udokumentowana także na video i doczeka się zmontowania i wydania...kiedyś?

niedziela, 21 grudnia 2008

PIEŚNI SZAMANEK z BURIACJI


To niezwykła płyta! Ma zaledwie 21 minut a jest jedną z moich ulubionych. Dźwiękowo to zapis obrzędu kobiecego jaki wykonały starsze panie z Buriacji... w Zakopanem. Śpiewy odbyły się w Galerii Sztuki im. Włodzimierza i Jerzego Kulczyckich w Zakopanem, pod koniec sierpnia 1994 roku. Szamanki były częścią większej artystycznej delegacji na Festiwal Ziem Górskich ale w Galerii zaśpiewały niejako "poza konkursem", pewnie z wdzięczności za miłe przyjęcie ale także dlatego, że w zbiorach panów Kulczyckich dominują fantastyczne kobierce, tkaniny i dywany z Azji Środkowej. To trochę tak jak z Muzeum "manggha" w Krakowie, gdzie znajdują się japońskie zbiory polskiego szlachcica, a głównie unikalne (także dla Japończyków) drzeworyty. Wzory na dywanach można czytać (o ile się oczywiście potrafi?!) jak rysunki Aborygenów, rytualne malowidła z Tybetu lub mandale usypane z różnobarwnego piasku. Kto wie, co zobaczyły w Galerii kobiety z Azji?
Kiedy Buriatki zabrały się do roboty, kustoszka Galerii wcisnęła (na szczęście !) przycisk "REC" w przenośnym magnetofonie i dzięki temu wszyscy możemy spotkać się z szamankami z rejonu Bajkału.
A skąd nagranie wzięło się w naszej serii? To też dość niezwykła opowieść. Po ekscytującym występie szamanek Pani Urszula poczuła, że muzyka znowu powinna zagościć w Galerii i zaprosiła nas, aby podczas okresowego eksponowania dywanów ze zbiorów Kulczyckich, zagrać koncert. No i koncert się odbył, pewna starsza dama zaskoczyła zebranych recytacją Koranu i pośród tych emocji pokazano nam kasetę z nagraniem gości z Buriacji .Sporo napracowałem się w studiu aby z taśmy wydobyć wszystko co się da - ale było warto.
Płyta nosi numer 010 i wyprodukowaliśmy ją w 2006 roku ale jest nieco poprawioną wersją kasety z serii FLY Music, którą prowadziliśmy w "poprzednim wcieleniu".
Jak pisze profesor Andrzej Szyjewski w książce "Szamanizm" (WAM, Kraków 2005) : ..."Podstawą działalności szamana jest tworzenie odpowiednich i powtarzalnych aktów komunikacji skierowanej ku światu duchowemu". Rytuał szamański ma kilka faz i odpowiadają one etapom wchodzenia w trans. To co znajdziecie na płycie to -według mnie -rytuał oczyszczania miejsca ze złych wpływów i wejście w transowe śpiewy.
A z szamanizmem mamy ciągle kłopoty. W mojej opinii to kłopoty z europejską tożsamością i szybko się nie skończą. W XVII wieku biskupi chrześcijańscy określali Finów szanujących miejscową tradycję zbliżoną do "klasycznego" szamanizmu syberyjskiego jako : " barbarzyńców", "psów i wieprzy" i "szalone bestie"...W tym samym wieku nazywali tradycyjne praktyki Finów jako : ..."sprośne ostatki pogańskiego bałwochwalstwa i czarostwa..."(Mitologia Fińska, PIW 1979). Paleolityczne malarstwo w słynnych jaskiniach Lascaux we Francji przypomina niektórym " ..."katedrę z nawą główną i nawami bocznymi..." a nie ..."wypełnioną dymem norę maga lub czarodzieja" (cytat za tekstem Thomasa A. Dowsona w : Sztuka naskalna i szamanizm Azji Środkowej" Wyd. A kademickie Dialog, Warszawa 1999). Jak pisze ten sam autor :..." Nie dziwi zatem, że stereotypowy wizerunek szamanów i ich aspołecznych i antykulturowych narkotycznych praktyk pasuje doskonale do ludów Azji, Afryki i obu Ameryk, lecz przecież nie do ludów prehistorycznej Europy". Tak więc neoszamanizm ma szansę o ile zwalczy "dzięcięcą chorobę" egzotyczności w kulturze owocującą klubowymi "nocami szamanów"...
To co - posłuchamy "szalonych bestii" ?!?

AUSTRALIA według Marka Tomalika


Oryginalny tytuł płyty brzmi : " Marek Tomalik. Dźwiękowy notes z podróży po Australii" i jest to wybór fragmentów nagrań Marka Tomalika (podróżnika, dziennikarza, długoletniego promotora zespołu Ankh) z jego wyprawy samochodowej "Śladami Strzeleckiego"/ Strzelecki Traces Expedition 2004. Ekipa zapakowana w -bardziej i mniej dziwne- samochody terenowe, próbuje dotrzeć do Góry Strzeleckiego. Podróżowanie po Australii nie jest łatwe a Góra Strzeleckiego wymyka się zdobywcom...
Na płytę składają się trzy fragmenty zapisów dynamicznych rozmów, jakie w czasie jazdy toczyły się z pomocą radiotelefonów, pomiędzy uczestnikami wyprawy oraz dwa nagrania terenowe odgłosów przyrody (ptaki !) Australii. Wyprawa odbyła się jesienią 2004 roku, a półgodzinną płytę wydaliśmy w 2005 roku. Na okładce i wkładce do koperty z płytą znajduje się 6 fotografii z wyprawy siedmiu podróżników i amatorów bezdroży. Więcej znajdziecie na www.australia-przygoda.com
To dość nietypowa płyta w katalogu Flagi Świata ale szanujemy autorskie podejście Marka i Jego koncepcję zwiedzania świata.

MOFETA


Pełny tytuł tego wydawnictwa brzmi : "Dźwięki z głębi Ziemi - muzyka mofety w Złockiem k/Muszyny".
Co to mofeta? -miejsce uchodzenia dwutlenku węgla z głębokich warstw geologicznych. Dwutlenek węgla to gaz nieco cięższy od powietrza, trujący dla człowieka i niebezpieczny, bo bezbarwny i bez zapachu. W naturze wydostaje się przez całe kilometry naszej litosfery, szczelinami skalnymi i najczęściej na końcu łączy się z ujściami wody wzbogacając źródła pękającymi banieczkami i srebrnymi "bąblami". Czasem mamy do czynienia z tzw. suchą ekshalacją dwutlenku węgla czyli zjawiskiem wydobywania się gazu bez pośrednictwa wody. Największa mofeta w polskich Karpatach, będąca zespołem kilku ujść wodnych i suchej ekshalacji gazu, znajduje się na granicy miejscowości Jastrzębik i Złockie ponad Muszyną.
Jeszcze kilka lat temu była to zaśmiecona i porośnięta krzakami "paryja" (to małopolskie określenie na wąwóz utworzony przez niewielki ciek wodny) ale dzisiaj stanowi zagospodarowaną i udostępnioną dla zwiedzających atrakcję geologiczną Gminy Muszyna. Najciekawsze jednak pozostawiam na koniec... każde ujście gazu ma inne brzmienie, a przy wnikliwszym przysłuchiwaniu się odkryć można pewną periodyczność dźwięków i ich głośności. Bulgotanie i odgłos pekających banieczek gazu oraz odgłosy wydobywania się na powierzchnię ziemi kolejnych porcji dwutlenku węgla robią wrażenie, największe tam na miejscu, wystarczy na chwilę posłuchać "gadania" mofety, dochodzącego z kilku różnych miejsc! To naturalny "ambient" o brzmieniu wypracowywanym przez awangardę nowych brzmień w pocie czoła! Przy opracowywaniu opisów stanowiska geologicznego jakim jest dla fachowców mofeta, nadano nazwy kilku ujściom gazu i wykorzystano przy tym skojarzenia dźwiękowe. Mamy więc : źródło "Bulgotka" i "Dychawka", oraz nazwane od charakteru miejsca ujście CO2 :"Zatopione". Wraz z Mirkiem Badurą, wybraliśmy się w październiku 2005 roku na miejsce, aby zanotować cyfrowo te niezwykłe odgłosy. Tak powstała jedna z najciekawszych naszych "Flagowych" płyt o numerze katalogowym 008, wydana jeszcze tego samego - 2005 roku.
Interesujące są dalsze losy tego wydawnictwa. Czując potencjał promocyjny i niezwykłość zapisu dźwięków mofety, zaproponowałem stworzenie z nagrań unikalnego elementu promocji regionu. Dla wytłumaczenia się z kontekstu tej propozycji opisałem wyczerpująco ideę w lokalnym (ale bardzo dobrze wydawanym) "Almanachu Muszyny" (rocznik 2006) i wysłałem próbki do firmy zajmującej się butelkowaniem miejscowej wody... I... NIC! Od załamania nerwowego (traktujcie ten zwrot żartobliwie, bo takie sytuacje przerabiałem już wielokrotnie i posiadam antyciała pozwalające przetrwać...) uratowała mnie krakowska AGH i międzynarodowa konferencja fizjogeograficzna... Naukowcy z całego świata (także z Polski) byli mofetą i płytą niezwykle zainteresowani i leży ona (płyta) na niejednym stole.
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt mofety - odkłada się tam tzw. rudawka, mieszanina glinek i związków żelaza, która jest substancją wyjściową do wytworzenia się naturalnej ochry. Ochra to jeden z najstarszych barwników na świecie. W obiegowej kulturze, ochra kojarzy się ze sztuką Aborygenów i malowidłami naskalnymi. Obecność ochry o pięknym, rudo-brązowym kolorze w okolicach Muszyny, wydała mi się bardzo interesująca. Wiele osób kiwało z powątpiewaniem głowami (kiwanie takie nic nie kosztuje, a sprawia wrażenie głębokiego namysłu i mądrości) i dlatego sprawę drążyłem dalej. Napotkałem w katalogu pewnej niemieckiej firmy, handlującej naturalnymi pigmentami, na produkt o nazwie : ochra karpacka, a jako miejsce pochodzenia podano tam...Polskę! Pobiegłem zaraz do specjalistycznego (he,he,he...) sklepu z naturalnymi pigmentami na krakowskim Kazimierzu i tam zniecierpliwiony Pan (typ : wiem-wszystko-najlepiej-prostaczku) wyjaśnił mi łaskawie, że nie ma takiego pigmentu, a ochra bierze się z pieca hutniczego... Oj nasi specjaliści! Tak więc badania zakończyłem konstatacją, że Polacy malują ochrą z pieca hutniczego (czyli imitacją ochry naturalnej), a na tzw. Zachodzie mogą sobie kupić ochrę karpacką z Polski. Pozostaje otwartym pytanie (dla pana z opisywanego sklepu) z jakich to pieców hutniczych wydobywali ochrę Aborygeni tysiące lat temu?
No cóż, ja maluje piękną ochrą karpacką i jest mi obojętne, że moim współziomkom jest to obojętne... Chciałbym tylko, aby ktoś kiedyś sobie przypomniał te informacje i podane na tacy przez World Flag Records produkty regionalne. Bo kiedyś zostaną one "odkryte" w toku ewolucji społeczności lokalnych.
Bogdan Kiwak pięknie opracował plastycznie płytę, wykorzystując fotografie wykonane przez Bognę Badurę i siebie. Niestety, w chwili kiedy piszę o naszym wydawnictwie, nie ma już "Dychawki"... zniknęła za sprawą zniszczeń, które dotykają periodycznie cały obiekt pomnika przyrody "Mofeta w Złockiem k/Muszyny" za sprawą wrednego charakteru kilku żałosnych ludzi. Kilka tygodni temu nasłuchując uważnie odnalazłem jej inne usytuowanie ale podczas późniejszych odwiedzin tego miejsca przez Mirka Badurę sucha ekshalacja w tym miejscu nie była słyszalna. Mamy "rękę na pulsie" karpackiej mofety i znowu kiedyś uzupełnimy bank nagrań o westchnienia i oddechy z wnętrza Ziemi... W studiu próbki dźwięków mofety wykorzystaliśmy na naszych regularnych płytach : "Mirrors" (www.vivo.pl) oraz w stanie naturalnym i przetworzonym w interesujące "drony" i środowiska dźwiękowe, także w innych nagraniach i wydawnictwach, np. na "Cyber Totem" i na dvd pt. "Kompromis".

sobota, 20 grudnia 2008

KORSYKA


Kiedy wczesnym rankiem z mgieł wyłaniał się port w Basti na Korsyce, zrozumieliśmy, że to nie sen i naprawdę za chwilę posmakujemy tej wyspy na granicy światów. Wszystkie następne dni były fascynujące i to z kilku powodów. Po pierwsze pracowaliśmy w bardzo interesującym zespole artystów, złożonym z Francuzów, Korsykanów, Austriaków, Kanadyjczyka, Polaków. Byliśmy muzyczną częścią ekipy Teatru Łaźnia Nowa, pod wodzą jego reżysera i dyrektora, Bartka Szydłowskiego. Ale w naszej ekipie była także Alicja, doskonała i bardzo miła aktorka Teatru Starego oraz Kuba, aktor, muzyk i malownicza postać krakowskiego undergroundu. Polski team uzupełniała pewna młoda dama. Już ten zbiór osobowości dostarczał niezapomnianych doznań i doświadczeń!
Zamieszkaliśmy w kamiennej wiosce - St. Antonino, na szczycie sporej góry z widokiem na pocztówkowy błękit Morza Śródziemnego... Nasza praca nie była łatwa gdyż troje reżyserów (Kanadyjczyk, Austriaczka i Polak) w pocie czoła (w przenośni ale i dosłownie - bo czerwcowe upały każdego dnia przynosiły temperatury ok. 35 stopni C) pracowało nad plenerowym spektaklem. Od rana do wieczora biegaliśmy z instrumentami (fujara pasterska, didjeridu, harmonium, gongi itd.) w pełnym słońcu i graliśmy w kilku zmieniających się częściach spektaklu, raz na dachu, drugi raz na schodach kościółka a innym razem na urwistej ścianie skalnej. Ale były też wyprawy na plażę, piękne wejście wysoko w góry i trasa trekkingowa w pigułce. Odwiedziliśmy też kilka miejscowości i wspaniałe muzeum kultury i historii Korsyki.
W naszym zespole znalazła się Anna Pellegrini. W projekcie zajmowała się filmową animacją ale szybko odkryliśmy, że gra tradycyjną muzykę korsykańską i dobrze zna się na miejscowych instrumentach muzycznych. Kilka z nich zaprezentowała i mogłem spróbować swych sił w grze na nich. Kamienna wieś i nasze mieszkanie, po części wykute w skale (nie mieszkaliśmy w hotelu ale w mieszkaniach przekazanych nam na czas projektu ) to osobny rozdział naszej wyspiarskiej przygody. W mieszkaniu było wiele tradycyjnych przedmiotów ale moją uwagę przykuły dwa z nich : wielkie konchy, na Korsyce to sygnałowy instrument pasterski oraz wielkie rogi dzikiej, górskiej kozy - imuwrini! Wieczór przynosił ulgę (zaledwie 25 stopni...) i mogliśmy obserwować tradycyjne korsykańskie śpiewy i kulturę wina oraz... wspaniałego jedzenia. Nawet nie zaczynam tego opisywać, może kiedyś znajdę czas i skończę "Drugie ucho yaka - od Jokkmokk do Mt. Shasta", bo tak by się ta książka musiała nazywać?!
Dużo filmowałem, sporo nagrywaliśmy i po powrocie udało się w studiu przygotować ciekawą płytę. Zawiera 18 części i ma blisko 36 minut. Pierwsze 9 części to solowe improwizacje na fujarę pasterską lub / i głos. Nie mogliśmy nie zauważyć wspaniałej akustyki starego miejscowego kościółka pod wezwaniem Anny od Pasterzy (!) i odbyliśmy tam kilka porannych sesji. Porannych dlatego, że tylko bardzo wcześnie rano był wokół kościoła spokój i temperatura pozwalała na dodatkowy wysiłek. Dzięki tym wyprawom miejscowi zaczęli mówić nam "dzień dobry" i poczuliśmy pewną dozę sympatii i zainteresowania, co na Korsyce nie jest normą wobec tysięcy turystów zaglądających w każdy kąt i nachalnie fotografujących wszystko i wszędzie. Część 10-siatą tworzy fragment rejestracji nocnego pojedynku śpiewaczego z miejscowej knajpy. Chcieliśmy autentycznego pojedynku, a nie wakacyjnego popisu dla turystów i mimo, że wcale nie jest łatwo takie śpiewy usłyszeć - udało się! Ostatnie 8 części to prezentacja korsykańskich instrumentów dętych : cialamella, pirula, pivana, koncha i różne wersje pivana czyli fletów wykonanych z rogów kozich.
Nasza KORSYKA (nagrana i wydana w 2005 roku) jest więc zapisem interesującym dla badaczy tradycyjnych instrumentów muzycznych i muzyki ale także dla ceniących improwizację w niezwykłych warunkach akustycznych i psychicznych : krajobraz Korsyki wyzwalał w nas nieznane dotąd obszary wyobraźni i pozostaje jednym z najbardziej inspirujących. Wydawnictwo uzupełnia kilka moich fotografii : kościółek w St.Antonino, Anna Pellegrini prezentująca cow pivana, Anna Nacher w kamiennej wiosce i ja grający na korsykańskiej trąbce sygnałowej (koncha) ... na Korsyce oraz na fujarze pasterskiej ...w Karpatach. Fotografia na okładce mówi wiele o miejscu naszej pracy.
O wyprawie na Korsykę napisałem tekst do Pisma Folkowego i szykujemy się do zmontowania filmu z wielu godzin rejestracji.

środa, 17 grudnia 2008

MONASTER RILSKI Bułgaria


Bułgaria jest dla nas fascynującym krajem i z wielką przyjemnością odwiedzamy ją od wielu lat. Dylemat : góry czy morze ? rozwiązujemy ostatnio na rzecz gór. A gór w Bułgarii jest dużo.... od Starej Planiny (czyli Bałkanu) poczynając, a na Strandży - pod granicą turecką - kończąc. Pomiędzy nimi są góry Riła, Piryn i Rodopy...i wiele innych, mniejszych pasm. W Bułgarii znajduje się Musała, najwyższy szczyt Półwyspu Bałkańskiego (ma blisko 2.925 m n.p.m.) leżący w Rile oraz zbudowany z białego marmuru, święty szczyt Pirynu - Wihren (2914 m n.p.m.), zwany też Tronem Peruna, który już podziwiałem trzykrotnie. Rodopy i niezwykły Piryn odnajdujemy w mitologi greckiej jako tło historii Orfeusza i opowieści o "Górach Białych" (od lśniącego w słońcu białego marmuru). Dla muzyków jest to kraj niezwykle interesujący, łączy wiele wpływów : azjatyckie korzenie Bułgarów (z racji pochodzenia i kilkuset letniej dominacji tureckiej) z mocnym elementem słowiańskim, pochodzącym z czasów kiedy to Słowianie (tak, tak!) podbijali nawet wyspy Grecji. Bardzo ciekawe są w Bułagarii dzieje pustelników i założycieli klasztorów. Przybywali na te tereny (nie wiadomo skąd?) i zakładali pustelnie. Tak było w przypadku Jana z Riły (Iwan Rylski), mnicha eremity i patrona Bułgarii. Osiedlił się w jaskini na zboczu masywu Maljovicy ( 2 729 m n.p.m.) i przeżył tam swoje życie w ascezie i medytacji. Jaskinia ma dość spore wejście i wznosi się stromo ku lokalnemu grzbietowi, rodzajem komina czyli wąskiego i stromego wyjścia w górnej części korytarza. Otwór wyjściowy jest tak wąski, że do próby przejścia należy zdjąć plecak. Około sto metrów od jaskini znaleźć można mocne źródło chłodnej wody, a ponad nim znajduje się zadziwiająca skała w kształcie wielkiego fotela. Na skale tej medytował w samotności późniejszy święty. Miejsce to znajduje się około 4-5 km od najsłynniejszego klasztoru Bułgarii - Rilskiego i wiele osób nawet o nim nie słyszała. Klasztor został założony w 100 lat po śmierci Jana eremity na pamiątkę jego niezwykłego życia. Jan pozostawił po sobie coś na kształt ideowego testamentu, który zaczyna się zupełnie tak samo jak podobny w charakterze tekst przypisywany innemu eremicie i świętemu, w innych górach - Milarepie. Początek w jednym i drugim przypadku jest taki : Żyłem tu sam pod osłoną nieba, Ziemia była moim schronieniem a otaczały mnie dzikie zwierzęta.... Pierwsza moja wizyta w Klasztorze Rilskim pozostała na zawsze w mojej pamięci gdyż trafiłem bez przygotowania i właściwie przypadkowo (?) na ranne obrzędy z użyciem akustycznych desek, metalowych sztab i dzwonów oraz niezwykłego śpiewu. Wrażenie wyniesione z tej wizyty wielokrotnie powracało do mnie w Himalajach podczas wizyt w tamtejszych klasztorach. Po latach udało mi się zarejestrować na video obchodzenie cerkwi na podworcu Klasztoru z akustyczną deską, a Ania nagrała ten rytuał. Udało sie nam także zarejestrować śpiewy we wnętrzu klasztoru podczas największego święta tego klasztoru, które obchodzi się każdego roku we wrześniu. To był wrzesień 2004 roku i święto uświetnił swym udziałem Patryjarcha Maksym. Z tych materiałów zestawiliśmy ok. 40 minut śpiewu mnichów oraz ok. 3 minut z rytualnego obchodzenia cerkwi z ręczną deską-gongiem. Drewniane kłody i metalowe sztaby podwieszane oraz ręczne deski liturgiczne znajdowaliśmy także w Grecji (Meteory) i klasztorach na terenie Rumunii. Znane są światu raczej ... z buddyjskich klasztorów i sal medytacji z Chin, Korei i Japonii jako -chan- czyli dzwon. Skąd się wzięły w monastycznym chrześcijaństwie wschodnim ? Płyta jest cenna gdyż obecnie nagrywanie, filmowanie i fotografowanie nie jest możliwe bez specjalnego zezwolenia. Do oprawy plastycznej wydawnictwa Bogdan Kiwak wykorzystał nasze fotografie : mnichów na klasztornym podworcu, widoki klasztoru, motyw z jednej ze ścian klasztoru oraz wizerunek Jana z Riły i fotkę Ani i mnie na szczycie Vihrena. Płyta ma numer katalogowy : 006 i ukazała się w 2005 roku.
W 2008 roku udało się nam wyprodukować kilkunastominutową relację z wizyty w Klasztorze Rilskim oraz relację filmową z późniejszej o tydzień wizyty w klasztorze Rożeńskim (u stóp Pirynu, w pobliżu Melnika). Udało się nam tam zarejestrować poświęcenie wielkiej ikony Matki Boskiej (wynoszonej raz w roku na zewnątrz cerkwi!) oraz sceny z rytualnego dzielenia się chlebem i winem we wnętrzu cerkwi. Jest to relacja cenna od strony etnobotanicznej ale także muzycznej. Film w najbliższym czasie obublikujemy we fragmentach w sieci i jako osobne wydawnictwo dvd.

piątek, 12 grudnia 2008

Vlastislav Matousek & Projekt Karpaty Magiczne


To piąta i bardzo ważna płyta w serii WFR. Opublikowaliśmy ją w 2005 roku i należy do najdłuższych wydanych dotąd...ma 60' 36 minuty! Zawiera obszerne fragmenty wspólnego koncertu KM i czeskiego wirtuoza shakuhachi - Vlastislava Matouska jaki zagraliśmy 18.03.2005r. Shakuhachi (wymawia się : siakuhaci) to japoński flet bambusowy służący niegdyś wyłącznie do medytacji z dźwiękiem. Wyrób i skodyfikowana technika gry zastrzeżona była dla mnichów buddyjskich...którzy wywodzili się z samurajów. To długa i ciekawa historia, której zbadanie bardzo polecam. Flet obecnie należy do arystokracji instrumentów i jest niewielu ludzi, którzy grają na nim w tradycyjny sposób. Trudne zadęcie, wysoki koszt dobrego instrumentu i mała liczba nauczycieli rezydujących głównie w Japonii sprawiło, że flet ten nie stał się pupilkiem klubowej popkultury. Tradycyjna muzyka medytacyjna honkyoku na shakuhachi jest antytezą obecnego repertuaru radiowego. To postrach komercyjnych rozgłośni! Koncert był zatytułowany "Wspólna przestrzeń medytacji", odbył się z krakowskim Centrum Sztuki i Techniki Japońskiej -manggha- (obecnie Muzeum -manggha-) i zgromadził wspaniałą publiczność. W niespełna dwa lata po pierwszym koncercie, 19 stycznia 2007 roku zagraliśmy w podobnym składzie tzw. "drugi koncert w -manggha-" pt. " Sabi, Wabi, Sibui" (to pochodzące z estetyki japońskiej określenia stanów psychicznych pomiędzy melancholią a smutkiem...) i zarejestrowaliśmy go podwójnie : ze stołu mikserskiego reżyserki sali koncertowej oraz bezpośrednio z sali (minidisc). Ze studyjnej kompilacji tych nagrań powstała płyta zatytułowana : "Sambucus & Ginko" (od łacińskich nazw bzu czarnego - Sambucus nigra i Miłorzębu chińskiego - Ginkgo biloba, który w Japonii sadzony jest przy świątyniach buddyjskich) i wydana wiosną w Anglii przez małą oficynę Reverb Worship (www.reverbworship.com).
"Pierwszy koncert" różni się zasadniczo od "drugiego koncertu w -manngha-"gdyż zawiera obok części zagranej wspólnie kilka tradycyjnych kompozycji na shakuhachi solo. Program wydany w Anglii (i zyskujący świetne recenzje poza naszym krajem !) obejmuje wyjątkowo mocne brzmienie Karpat Magicznych z udziałem Vlastislava Matouska i znajdziecie tam ostre improwizacje gitarowe na tle dronów z albumu Cyber Totem, całkowicie natchnione improwizacje wokalne Anny i ciekawą wersję utworu Fat Moon. Obydwie płyty są wydane w okładkach przygotowanych przez Bogdana Kiwaka, na których wykorzystał on tradycyjną, karpacką ikonografię solarną oraz zapis (tabulaturę) utworów medytacyjnych na flet shakuhachi. Zapis sporządza się z góry na dół i od prawej do lewej... Na opracowanie czekają materiały dvd z kilku koncertów z udziałem Vlastislava. Wyobraźcie sobie jak ubrany w czarne kimono, boso i w koszu tengai na głowie, grając na bambusowym flecie sunie powoli po zaśnieżonym chodniku przy ulicy Pijarskiej zmierzając do wypełnionego po brzegi kościoła ewangelickiego aby dać solowy koncert! Po tym "spacerze" Vlastislava, miejscowi menele przestali rzucać kamieniami w okna naszej galerii... Muzyka łagodzi obyczaje!

niedziela, 7 grudnia 2008

Euscorpius Carpathicus Concert


Z każdym rokiem płyta nabiera wartości dla tych, którzy chociaż trochę orientują się w dziejach muzyki niezależnej w naszej części Europy. Ale aby uznać, że coś niecoś wiemy na ten temat musimy znać Wojcka Czerna i jego Obuh Records oraz pamiętać Jego analogowe studio pod Lublinem... W tym studiu nagraliśmy jeden z bardziej lubianych materiałów Karpat Magicznych pt. Euscorpius carpathicus (tytuł płyty to łacińska nazwa jedynego skorpiona, który występuje w Karpatach). Studio Wojcka było niezwykłe pod każdym względem : całkowicie analogowe, położone na wsi, duże i... trudne. Rejestracja na tzw. szerokiej taśmie bez możliwości poprawiania, podstawiania i uzupełniania jest trudna techniką wymagającą dużej sprawności od muzyków. Sesja w studiu Wojcka była fascynujaca gdyż studio było pełne wysmakowanych urządzeń pogłosowych, analogowych syntezatorów (w tym Moog'a !) i wielkich mikrofonów. Nagrywaliśmy w klasycznym składzie : Ania, ja i Tomek Radziuk na basie. Od początku planowaliśmy, że Wojcek dogra partie syntezatorowe i zmiksuje całość. Sesja i późniejsze prace poszły dobrze i w efekcie w OBUH Records wyszedł pięknie wydany album Euscorpis carpathicus (okładkę zaprojektował wg. mojego pomysłu Tomek Bereziński) oraz jego vinylowa wersja LP, z inną okładką. W tym okresie zagraliśmy kilka koncertów z udziałem Wojcka. Jednym z nich był niezwykły, bardzo kameralny i zupełnie magiczny w nastroju koncert w Lublinie. Zagraliśmy w składzie : Ania, ja i Wojcek. Wybrałem ok. 37 minut z nagrania jakie sam wykonałem na naszym małym magnetofonie DAT i w 2004 roku płytka pokazała się w ramach naszej serii WFR.
No i tu pewne zaskoczenie...to płyta, która ciągle umyka jakoś zainteresowanym ? A może wiedza o naszej scenie muzyki niezależnej to coś co ogranicza się do kilku osób?! A Wojcek pokazał, że jest przednim muzykiem i jego syntezatorowe granie okazało się bardzo interesujące. Dla tych, którzy mają/znają regularną płytę może być interesujące posłuchanie jak Wojcek improwizuje. Wszyscy, którzy z nami kiedykolwiek grali wiedzą, że dajemy każdemu wolną rękę....do bólu wolną! Tym razem było warto. Na okładce płyty Bogdan umieścił fotografię Karpat Magicznych w maskach i "szlaczki" z reprintu bardzo starej książki o Tybecie. Fotka była zrobiona w Galerii Stary Dom, nad nami wisiał gong, który jest teraz w rękach Jacka Bożka ... inne czasy.